Zawsze uważałam się za odpowiedzialną najemczynię.
Zawsze płaciłam czynsz na czas, utrzymywałam mieszkanie w czystości i przestrzegałam zasad budynku.
Mój właściciel, pan Thompson, był spokojnym, starszym mężczyzną, który nie wydawał się szczególnie zainteresowany codziennym życiem w budynku.
Dopóki czynsz był opłacany, trzymał się na uboczu.
Była to spokojna umowa i nigdy bym nie pomyślała, że sprawy potoczą się w dziwnym kierunku.
Wszystko zaczęło się pewnego wieczoru, kiedy otrzymałam od niego niespodziewany telefon.
Mieszkałam w tym mieszkaniu od około roku i przyzwyczaiłam się do okazjonalnych wiadomości od niego, zazwyczaj dotyczących prac konserwacyjnych lub podobnych spraw.
Ale ten telefon był inny.
– Halo, pani Miller? – głos pana Thompsona był ochrypły, ale jakoś nerwowy.
– Tak, to ja. Czy wszystko w porządku? – zapytałam, zakładając, że znów chodzi o jakiś problem z hydrauliką.
– Cóż, muszę porozmawiać z panią o czynszu – zaczął.
– Ale nie w zwykły sposób.
Zmarszczyłam czoło.
– Co pan ma na myśli?
– Jest coś, czego potrzebuję… coś ważniejszego niż czynsz – powiedział, jeszcze bardziej zakłopotany.
Moje serce zamarło.
O czym on mówił?
Czy był jakiś problem z moją płatnością?
Nie opuściłam żadnego czynszu od miesięcy.
– Przyjdę jutro, żeby to wyjaśnić – dodał, po czym się rozłączył.
Następnego dnia spotkałam pana Thompsona w holu budynku.
Przywitał mnie nerwowym uśmiechem i po raz pierwszy zauważyłam, jak bardzo się pocił.
Jego zwykle surowa postawa zniknęła, wyglądał jak ktoś, kto zaraz poprosi o coś bezczelnego.
– Chodźmy do pani mieszkania – zaproponował, a ja poszłam za nim, coraz bardziej ciekawa.
Kiedy byliśmy w środku, zawahał się przez chwilę, zanim usiadł na sofie.
Zostałam przy drzwiach, czekając aż zacznie mówić.
– Wiem, że to zabrzmi dziwnie – zaczął, patrząc w podłogę.
– Ale potrzebuję od pani przysługi.
Uniosłam brew.
– Przysługi? Jakiej przysługi?
Niespokojnie przesunął się na kanapie i przez moment pomyślałam, że się rozmyśli.
Ale potem spojrzał na mnie z dziwnym, błagalnym spojrzeniem.
– Wkrótce idę na wesele – powiedział powoli.
– Bardzo ważne. I… cóż… nie mam osoby towarzyszącej.
Patrzyłam na niego, niepewna, co powiedzieć.
– Okej… ale co to ma wspólnego z czynszem?
Wziął głęboki oddech.
– Proszę panią, pani Miller, żeby poszła ze mną na to wesele.
Jako moja partnerka.
Jeśli się pani zgodzi, obniżę czynsz.
Znacznie.
Ponad połowę.
Na następne sześć miesięcy.
Byłam oszołomiona.
– Chce pan, żebym poszła z panem na wesele… jako pańska partnerka… zamiast płacić czynsz?
Kiwnął głową i odwrócił wzrok.
– Tak.
To naprawdę prosta prośba.
Ślub jest w przyszły weekend i potrzebuję tylko kogoś, kto mi potowarzyszy.
Jestem gotów sprawić, by było to dla pani opłacalne.
Bezczelność tej prośby odebrała mi mowę.
Zawsze uważałam pana Thompsona za profesjonalnego właściciela – kogoś, kto szanuje granice.
Ale teraz wyglądało na to, że żądał czegoś całkowicie niestosownego.
– Prosi mnie pan więc, żebym poszła z panem na wesele, jako pańska osoba towarzysząca, w zamian za zniżkę na czynsz? – powtórzyłam, próbując to wszystko przetworzyć.
– To jest… to jest niewiarygodne.
Nerwowo wiercił się na miejscu, splatając ręce.
– Wiem, że to nietypowe, ale wiele by to dla mnie znaczyło.
To bardzo ważne wesele i nie chcę się tam pojawić sam.
Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
To nie tylko dziwność jego prośby – to było to nieprzyjemne uczucie, które we mnie wzbudziła.
Nie byłam jego pracownicą.
Nie byłam jego znajomą.
Byłam jego najemczynią.
A jednak wykorzystywał moją zależność od mieszkania, żeby przekroczyć granicę.
– Przykro mi, panie Thompson – powiedziałam stanowczo.
– Ale to nie jest coś, w czym czułabym się komfortowo.
Będę dalej płacić czynsz jak zwykle, ale nie mogę przyjąć tej propozycji.
Wyraz jego twarzy się zmienił i przez moment myślałam, że zaprotestuje.
Ale tylko skinął głową, a napięcie w pokoju było niemal namacalne.
– Rozumiem – mruknął i wstał, żeby wyjść.
– Przepraszam, że postawiłem panią w takiej sytuacji.
Gdy wyszedł, poczułam ogromną ulgę.
Udało mi się uniknąć bardzo nieprzyjemnej sytuacji, ale zrozumiałam coś ważnego.
Właśnie nauczyłam się, że granice muszą być respektowane, nawet w profesjonalnym środowisku.
Prośba pana Thompsona była całkowicie niestosowna i chociaż nie wiedziałam, czy kiedykolwiek wcześniej zrobił coś podobnego, była to wyraźna lekcja, by ufać swojemu instynktowi, gdy coś wydaje się nie w porządku.
Zaraz po jego wyjściu zaczęłam szukać nowego mieszkania.
Nie zamierzałam zostawać w miejscu, gdzie właściciel uważał, że może sobie pozwolić na takie dziwaczne żądania.
Zamierzałam płacić czynsz, ale nigdy więcej nie dać się zmanipulować.
Nie tylko sama prośba była nie do przyjęcia – to była myśl, że ktoś uważa, iż przekraczanie takich osobistych granic jest w porządku.
Już nigdy nie zignoruję intuicji, jeśli coś wyda mi się niewłaściwe.
Żadne mieszkanie, żaden właściciel nie jest wart utraty poczucia komfortu i bezpieczeństwa.