Jeszcze przed ślubem Luda często mnie pytała:
– Masz tyle naczyń, dlaczego używasz tych starych? Ten talerz jest wyszczerbiony, a ta filiżanka ma pęknięcie.
– Te dobre zostawiam na później. Te tutaj wciąż można używać – odpowiadałam.
W rzeczywistości wszystkie piękne naczynia, które dostaliśmy w prezencie ślubnym, trzymałam w szafie na specjalną okazję. Luda czasem pytała, czy moglibyśmy ich użyć podczas świąt, ale zawsze mówiłam, że jeszcze nie nadszedł odpowiedni moment.
Kiedy młodzi w końcu kupili własny dom, spędzili dużo czasu na remontach. Ich minimalistyczny styl nie przypadł mi do gustu – wydawał mi się zimny i bez duszy.
– Nie myślałaś o jakiejś ciekawszej tapecie? Te szare ściany są takie ponure – zasugerowałam.
– Mnie się podoba. A tak w ogóle to i wam przydałby się remont i pozbycie się tych wszystkich sowieckich gratów – odpowiedziała.
– Jakich gratów? To wszystko jest nowe, jeszcze w kartonach. Jeszcze się przyda.
Kiedy remont wreszcie się zakończył i zaprosili nas na parapetówkę, postanowiłam podarować im coś wyjątkowego. Podarowałam im jeden z moich ślubnych serwisów obiadowych, którego nigdy nie rozpakowałam. Czegoś tak pięknego dziś już się nie spotyka. Wręczyliśmy prezent, złożyliśmy życzenia, wypiliśmy wino i pysznie zjedliśmy. Potem zaczęliśmy się zbierać.
Zanim wyszliśmy, zaproponowałam mężowi, żebyśmy usiedli jeszcze na chwilę na skwerze. Nagle zobaczyłam, jak moja synowa wynosi nasz prezent na zewnątrz. Na początku myślałam, że rozpakowała naczynia i wyrzuca tylko karton. Ale wtedy usłyszałam trzask. To był mój ślubny serwis, który się roztrzaskał.
Nie wytrzymałam i podeszłam do niej:
– Tak mi dziękujesz? Dałam wam to, co miałam najcenniejszego.
– Ten serwis dawno już powinien być używany, w mojej kuchni tylko by zawadzał – odpowiedziała.
Minął miesiąc, ale wciąż nie mogę spojrzeć mojej synowej w oczy. Nie rozumiem, jak mogła to zrobić. Ale wyciągnęłam z tego lekcję. W domu wyjęłam kolejny serwis, starą pościel wymieniłam na nową i położyłam ładny koc.